2 marca 2017

Fantastyczne potwory



Moim ulubieńcem jest strach na wróble










21 lipca 2015

Bo grunt to umiejętności lingwistyczne!


Cześć!

Witam Was pięknie! Co za piękny dzień! 

Teraz coś czego dawno nie było: diżital.

 Spłodziłam moje szatany jakiś czas temu, pewnie dwa, może trzy miesiące wstecz. Miałam wtedy wenę, podłączony tablet i kilka wartych realizacji pomysłów. 
Oto pierwszy z nich:




Przyłapuję się na tym, że dodaję więcej kolorów do swoich prac. To dobrze, bo mój poprzedni styl był w to bardzo ubogi. 
Niewiele się zmieniło, nadal rysuję w duchu fantazji. Potwory, niezwykłe istoty, ohydne pokraki - to moja przeklęta specjalność. Czy tylko dla mnie przedstawianie ludzkich postaci i martwej natury jest niemiłosiernie wręcz męczące? 

Dodam, że nawet... nudne.

Marna próba operowania cieniem. No, niech będzie.

Kiedyś przeczytałam, gdzieś na deviancie (wiem, wiem, internet, tam można napisać dosłownie wszystko), że cieniowanie jest najważniejszą składową rysunku. Generalnie przekaz brzmiał tak: kolory można skopać, ale poprawne operowanie cieniem jest w stanie wszystko uratować (nawet słabe kontury). Nie do końca się z tym zgadzam, ale kiedy porównuję sobie prace powyżej, dochodzę do wniosku, że coś w tym jest. Czytając inne opinie doszłam do czegoś takiego: poprzez cieniowanie można zmienić wyraz twarzy, dopełnić ekspresji, stworzyć głębię, poprawić lub stworzyć teksturę... 

Nie jest to nic odkrywczego, ale często przyłapuję się na tym, że takie typowe oczywistości czmychają mi spod nosa.

Mam tak z banałami anatomii (proporcje twarzy, stosunek długości kończyn, gdzie co się zgina w rączkach i inne). Te banały uciekają mi z głowy i później wychodzą mi takie wstręty (na samym końcu notki są przykłady, warto dotrwać, polecam). Równie często zapominam o kierunku, z którego pada światło i na sam koniec wszystko się rozjeżdża. Bywa gorzej, że używam złego koloru do cieni. Rysowanie dla mnie, to jak ciągłe stanie na warcie. 

Trzeba być czujnym i bronić swojego terytorium przed mankamentami.

No, kilka wniosków wyciągnęłam, może jeszcze mi się na coś przydadzą. Tak na marginesie, poradniki cieniowania na deviancie to prawdziwa kopalnia wiedzy, warto sobie poszperać. Nawet tylko po to, żeby sobie popatrzeć, powzdychać, spojrzeć z uzasadnioną zazdrością na inne prace...


No ja tam wchodzę, żeby sobie w duchu ponarzekać na moje braki w warsztacie. Jestem tylko człowiekiem.

Tak, będę się bardziej wysilać przy cieniowaniu, bo to ma więcej sensu niż do tej pory myślałam. A niech mnie, może mnie jednak przekonali!

Niżej mamy szkice, które sobie namazałam na połówce A4, dlatego panuje tam niepodzielnie taka słaba jakość.


Mhm. Dwa szkice. Tak jest, ten z lewej posłużył mi jako baza do digitalu. Potem pokolorowałam obrazuszki, żeby zobaczyć "subtelną różnicę" w obu metodach.

Gdzie ja robię błędy?


Tradycjonalny. Tak, to jest ta sama postać, którą widzieliście powyżej. W nieco innej odsłonie, ale fakt, że to ta sama istotka. 

Programy graficzne dają nieograniczone możliwości w komponowaniu palety kolorów. Mimo tego błogosławionego udogodnienia (i wielu innych) - nadal lepiej wychodzi mi rysunek tradycyjny. Przepełnione smutkiem westchnienie i szczere " no niestety" dla mnie, bo chcę się w całości przerzucić na "cyfrowość". Urgh.

Jeszcze jedna tradycyjna praca i przechodzimy do "cyfrówek". To niżej jest takim mazańcem na szybko, bohomazem. Oj, tylko testowałam nowe markery.
 Z powodzeniem!

Zgadza się, przeniosłam się ze starych Promazaczków na TO cudeńko. Jest tańsze, to po pierwsze i najważniejsze. Po drugie, nie wyczuwam jakiejś szczególnej różnicy pomiędzy Graph'itami a Promarkerami, więc zmiany są na moją korzyść. Najzwyczajniej w świecie urzekła mnie słodka jak miód perspektywa zaoszczędzenia paru złotych. Zwykle wybierając się do sklepu wykupuję markery partiami, w pakietach 10-15 sztuk. Graph'ity są tańsze o złoty coś, ale lepiej, żeby to dziesięć złociszy zostało u mnie w kieszonce niż poszło na Promarkery. Wolę mieć kasę. Na w razie czego.


To była pierwsza próba przedstawienia postaci i pierwsza próba Graph'itów.

No i mamy cyfróweczkę. 


Ktoś się zastanawiał nad tym czymś na głowie tej postaci? W założeniu są to skrzydła papugi (luźna interpretacja anatomii tego ptaka).

Próba stworzenia tła.

Efekt końcowy. 

Eeeeee.... 

No, z zębów to ja jednak jestem dumna, wiecie? Spójrzcie na te kiełki. Nawet zastanawiałam się nad zrobieniem z tego nagłówka.




Skoro już o wystroju mowa... Wiszę Wam wyjaśnienia. Chodzi mi o tamtą abominację na prawej kolumnie:

Obudziłam swój uśpiony talent do rysowania jędrnych pośladków. 


Ten facio wyżej zwie się Pociesznym Trapezem. Spójrzcie tylko, toż to esencja niewinności i słodkości. Akt jego stworzenia był przypadkowy. To jest jeden z tych bazgrołów, które powstają z niczego i po prostu są. Pocieszny Trapez ma przyjaciół: Menela Trójkąta i Narzekającą Sferę:

Czy oni nie są słodcy? Szczególnie te ich nosy ( ͡° ͜ʖ ͡°). He. He.

Niestety, w tej grupce znalazł się także pewien antagonista:
On ma mord w oczach.


Zanim zabrnę głębiej w busz mojego wypaczonego diżitalu, napiszę kilka słów odnośnie tytułu notki. Pozwolicie, że w ramach przerywnika przytoczę pewne wydarzenia.

To była szkolna wycieczka do Włoch. Już brzmi dramatycznie, co? 

Odwiedziliśmy „wybitną lodziarnię”, która na swoim koncie ma kilka nagród za najlepsze produkty wiadomego przeznaczenia. Inna sprawa, że to ich całe stoisko bardziej przypominało jakąś starą kawiarnię, gdzie cappuccino robi się naciskając jeden przycisk na automacie. Chyba wszyscy to znamy. Klikamy i czekamy aż ta mleczna substancja spłynie z tej rurki (zawsze pod koniec musi popłynąć woda, ale to już standard), później ciurkiem leci brązowy płyn (i znowu z wodą). Pijemy te siki tylko dlatego, że jest tam dużo cukru i wydaje nam się, że całość jest smaczna. No i jest pianka. Konkluzja: ten ich budyneczek nie wyglądał zachęcająco. Podejrzanie nawet. No, ale jak to wszyscy powtarzają z uporem maniaka, godnym Don Kichote’a, że nie należy oceniać książki po okładce i coś tam szata nie człowieka. Wiadomo. Dajmy szansę.

Degustacja. Achtung! Klasyczna sytuacja, przewodnik mówi: „to jest pyszne!” i nauczyciele za przewodnikiem powtarzają prawie słowo w słowo. Siła perswazji działa na baranie stado, więc zbiorowość owcza nakazuje nam wybeczeć: „tak, świetneeee tee lody”.

               Przypomniał mi się Orwell.

A lody? Tak, całkiem dobre, ale wiadomo, że chciałam przez to powiedzieć: szału nie ma, dupy nie urywa. Dochodzę do wniosku, że lepsze jadałam w toruńskim Lenkiewiczu, gdzie ostatnio nie chodzę, bo podrożało.

 Wróćmy do wycieczki. Dochodzimy do punktu, gdzie wymieniamy się smakami i zaczynamy plotkować. Rozmawiamy o zdarzeniu, którego byłam świadkiem, kiedy zamawiałam lodziki. Jedna z opiekunek zamawiała lody we Włoszech po polsku. Mówiła:

- Mały, mały… mały! – Składała palec wskazujący i kciuk w coś na kształt kwadratowego nawiasu, określając domniemaną wielkość rożka.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ta sama osoba później nie narzekała, że nie dostała smacznych gałek.

Ochoczo zaklaskać  i nałożyć na gębę wieniec laurowy za zasługi. To był Święty Graal naszej wycieczki.


Lingwistyczne przygody: część druga.

Historia dotyczy innego członka kadry nauczycielskiej, czyli kolejny funkcyjny kapo w akcji.

W tym wypadku to nie lody były przedmiotem naszego zbiorowego linczu, poszło o ananasa. Brzmi banalnie, ale... Wyobraźcie sobie taką sytuację:

Włochy. Sklepik. Pełno uczniów. Nauczycielka podchodzi do lady i próbuje zamawiać owoce w ten oto sposób:

- I like ananas uno please.

Od razu robi się ciepło na sercu, co nie?

Po co w ogóle przytoczyłam te historie?

Po pierwsze: zastanówmy się nad kadrą, która uczy nas w szkołach. Pomyślmy o ich kompetencjach, doświadczeniu zawodowym i innych, które definiują ich skuteczność w nauczaniu. Dupa, no nie? Czy tylko ja odnoszę wrażenie, że nasza edukacja jest jak taka biedna sierotka bez perspektyw?

Po drugie: warto znać „globisz inglisz”, żeby uniknąć takich sytuacji. Trzeba umieć się dogadać, tak po prostu, żeby nie zrobić z siebie pośmiewiska. 

Ech, naszło mnie na refleksje. 

...
  
Koniec przerywnika! Trzeba brnąć dalej w meandry diżitalu!

O, to jest najnowsze. Nie jestem z tego jakoś szczególnie dumna, ale w porównaniu do moich pierwszych prób... zaryzykuję stwierdzeniem, że jest dużo lepiej. W ramach przypomnienia:


Okej, tamto wyżej to sromotna porażka.
A skoro już diżitalowe wspominki jedne były, to przytoczę numerek dwa:

LINK2 (tylko punkt 1)

Tja. (ಥ_ಥ) Przykładem Edypa idę wydłubać sobie oczęta.

Tutaj bardziej starałam się z cieniami. 

Ma uroczy uśmiech. ( ͡°╭͜ʖ╮͡° )

Efekt końcowy.

Spoczuś, mam też totalne porażki w swoich folderach. Nie miałam chęci na ich kończenie, jakoś nie uśmiechało mi się poprawiać i takie "eee". Oto one: 


Anatomia? A co to takiego? Nie słyszałam.



Nie. Nie. Nie. Te "płomienie" to jakaś porażka.


Porcję codziennego narzekania mamy już za sobą. Na sam koniec notki dam jeszcze:



oraz



Takim akcentem kończę post, który zagościł na blogu po mojej długiej i nieuzasadnionej nieobecności.

Na następne posty planuję kilka wspaniałości.


Do zobaczyska! 


12 lipca 2015

Przyczajony powrót



Cześć!

Renowacja bloga trwa. Przeczytałam siódmy komentarz pod ostatnim postem i stwierdziłam, że sil-vah ma rację. Rzeczywiście, ta cisza jest do bani. 

>:c  ---> bezbłędna reakcja

Posprawdzam sobie stare posty i pokombinuję w sprawie szablonu, zanim przejdę do nowości.
Dodaj Swojego bloga do spisów Read more: http://spis-blog.blogspot.com/p/bannery_26.html#ixzz3gYww8Kqu